poniedziałek, 23 września 2013

[One-Shot] Trzej Garridebowie; epilog (JohnLock)

Incydent ten zdarzył się tuż po zakończeniu sprawy niejakiego Johna Garrideba i jego biednej ofiary; Natana, o tym samym nazwisku. Tuż po przyjeździe Inspektora Lestrade wraz z jego współpracownikiem ze Scotland Yard'u, zostawiliśmy Evansa z nimi a sami wróciliśmy na Baker Street, gdyż mój najdroższy przyjaciel upierał się bym pojechał z nim. Padał deszcz, i powoli robiło się ciemno. Sherlock poprosił panią Hudson, a raczej zażądał, o herbatę a sam gdzieś zniknął. Rozsiadłem się w swoim starym fotelu. Dopiero teraz miałem okazję dokładnie się przyjrzeć się mieszkaniu, które tak bardzo się zmieniło, czego nigdy nie dostrzegałem. Wyglądało na zaniedbane, a pewnie gdyby nie kochana pani Hudson wyglądałoby jeszcze gorzej niż to miało miejsce teraz. Dziękowałem Bogu, że ta wspaniała kobieta wytrzymuje z Holmes'em całe dnie i jeszcze nie postanowiła się wyprowadzić, bo po własnych doświadczeniach miałem wiele takich chwil, kiedy po prostu brakło mi sił i chciałem wyjść, a potem już tu nie wrócić. Lecz na wspomnienie niektórych momentów, poczułem jak na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Aż chciało się tu z powrotem zamieszkać. Jednak bo głębszym zastanowieniu się, nie miałbym serca ponownie narażać Gladstone'a na kolejne eksperymenty jakim był poddawany. Westchnąłem.
-Co, czyżby zebrało Ci się na wspominki, Watsonie? -usłyszałem nieco drwiący głos mojego przyjaciela- Zawsze jest miejsce -prychnął
-A Mary?
-Wszystko da się załatwić...
-Sherlocku! -oburzyłem się- Jak możesz?! -jednak wyglądało na to, że Holmes zignorował moje skarcenie, wziął fajkę a następnie zapalił ją. W tym momencie weszła pani Hudson z czajniczkiem herbaty, dwiema filiżankami na srebrnej tacce.
-Proszę, Sherlocku. Nie ma za co. -dorzuciła na wychodnym gdy nie usłyszała słów podziękowania od niego
-Dziękuję, pani Hudson. Złota z pani kobieta -uśmiechnąłem się do niej pełen szacunku i ciepła. Odwzajemniła uśmiech.
-Bardzo dziękuję, za tak miłe słowa, Johnie. -powiedziała zatrzymując się- Jak Ci się powodzi? Ostatnio rzadko tu bywasz.
-Och, dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mam ostatnio dużo pacjentów, więc na brak pracy nie narzekam. A nawet jakby, to nasz kochany Holmes mi ją z pewnością załatwi.. -przeniosłem wzrok z pani Hudson na Sherlocka który wydawał się bardziej zajęty swoją fajką niż naszą rozmową. Natomiast starsza pani się zaśmiała,
-Tak, co do tego nie ma wątpliwości. A jak się miewa twoja żona, Mary?
-Całkiem nieźle. Trochę jest rozczarowana tym, że "więcej czasu spędzasz z nim niż ze mną, a jestem twoją żoną, Johnie!" -zacytowałem ją gdy wychodziłem ostatnim razem z domu. Przerwał nam nie kto inny jak Sherlock, który zaczął mówić jak dalej potoczy się nasza rozmowa z panią Hudson.
-No nic, chyba komuś poświęcasz za mało uwagi, Watsonie -spojrzała się krzywo na mojego przyjaciela- Jeśli czegoś będziesz potrzebował, wiesz gdzie jestem.
-Tak, tak. Dziękuję jeszcze raz. -uśmiechnęła się do mnie, zgromiła po raz kolejny Sherlocka po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Było słychać jej kroki jak schodziła na parter. Kroki po chwili umilkły.
-Na prawdę, Sherlocku...?
-Hm? -spojrzał na mnie pytająco jakby nie miał pojęcia o co mi chodzi.
-Dobrze wiesz. I nie udawaj. -wywróciłem oczami.
-Watsonie? -zaciągnął się dymem z fajki po czym wypuścił go nosem
-Cóż takiego?
-Starzeję się... -westchnął
-Co ty gadasz? Ta fajka już ci zaczyna szkodzić!
-Na prawdę. Kiedyś sprawę Mordercy Evansa rozgryzłbym -umilkł na chwilę obliczając- co najmniej 2 razy szybciej
-Nie prawda. -negowałem jego słowa
-Prawda, prawda, mój przyjacielu..
-Nawet twój umysł ma swoje granice. Mogę Ci to nawet udowodnić.
-Hmmm? Ciekawe Johnie, ciekawe. Zrób to. Udowodnij. -uniósł brew czekając na mój ruch by zareagować. Przesunąłem się na róg fotela by być bliżej Holmes'a po czym łapiąc go za podbródek  zbliżyłem do siebie i pocałowałem. Patrzyłem jak jego szare zimne źrenice rozszerzają się znacznie, a w nich widać przede wszystkim zdumienie. Jednak nie wystarczało mi to. Szarpnęło mną głęboko dotąd schowane uczucie. Rozchyliłem bez problemu jego miękkie, delikatne usta wpuszczając do środka swój język. Penetrowałem wnętrze ust Sherlocka czując dokładnie smak tytoniu z jego fajki. Jego mózg chyba nie umiał sobie poradzić z obecnym incydentem, jednak po jakimś czasie się, jak by to ująć, wyłączył? Ponieważ jego język zaczął odpowiadać na moje zaczepki. A sam Sherlock przymknął powieki. Dobrze wiedziałem, jakie mogą być tego konsekwencję jeśli Mary by się dowiedziała, ale byłem pewien, że mimo jakiejś antypatii Holms'a do niej, nigdy jej tego nie powie. Znałem go za dobrze. Powoli zaczynało mi brakować powietrza w płucach, więc chcąc, nie chcąc, musiałem przerwać pocałunek. Po oddaleniu się od mojego przyjaciela, zobaczyłem że jego oczy są wciąż nieobecne.
-John.. -zaczął w końcu patrząc mi w oczy
-N.. Nie powinienem. Wiem. Przepraszam. -mówiąc to wstałem, i już chciałem pośpiesznie wyjść gdy mnie zatrzymał przez złapanie za rękę.
-Johnie, to nie do końca mnie przekonało -po czym ponowił pocałunek tym razem bardziej się angażując. Nie potrafiłem się powstrzymać i przytuliłem go mocno do siebie. Moje serce waliło jak młotem. Zresztą nie tylko moje. Pod chłodną warstwą obojętności i cynizmu wiąż był uczuciowy człowiek, który to powoli się ujawniał. On, ku mojemu zaskoczeniu, również mnie objął, a jedna z jego rąk wplątała palce w moje włosy.
-Co byś zrobił, gdyby Evans trafił gdzieś indziej, i bym zginął? -szepnąłem pomiędzy pocałunkami nie mogąc się powstrzymać. W tamtym momencie usłyszałem chyba najpiękniejsze zdanie z ust Sherlocka  jakie tylko mógł powiedzieć
-Nie potrafiłbym już żyć... -odpowiedział. Zauważyłem, że powoli lecz nieubłaganie kierowaliśmy się do jego sypialni. Nie wiedziałem czy to moja, czy też jego zasługa, ale w końcu dotarliśmy do celu. W progu Holmes zatrzymał się patrząc mi w oczy
-Kochasz mnie, czyż nie? Watsonie? Już od dawna. -bardziej stwierdził, niż zapytał, a na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek
-Wydedukuj to sobie, mój drogi Sherlocku.. -po czym zamknąłem drzwi od sypialni.
Przez resztę nocy, aż do rana jedyne co słyszałem to były jego słodkie jęki i własne imię, które tak często wzdychał. Nigdy nie żałowałem swojej decyzji. I mimo, że ani nie powiedziałem o tym Mary, ani się z nią nie rozstałem, od tamtego czasu miałem o wiele więcej powodów by widywać się z moim najdroższym przyjacielem... nie, kochankiem.

THE END